wtorek, 22 kwietnia 2014

Rozdział 7

Odmowa

„Wszystko było zaplanowane.”


Następnego dnia, po przykrym wieczorze, gdy małżonkowie mieli kolejną kłótnię, Justin o świcie wstał i pojechał białym ferrari na lotnisko. Po wczorajszym był na siebie zły, jak potraktował własną żonę. Wiedział, że zachował się bardzo nie w porządku wobec niej. Najgorsze dla niego było to, że stoi między młotem a kowadłem i każdy wybór jaki dokona, będzie niósł konsekwencje za sobą. Wybrał jednak młot.
Maggie wiedziała, że budząc się, nie zastanie ukochanego w łóżku. Dostała wczesną porę wiadomość od Julie, iż za niecałą godzinę Luke zjawi się, aby ją zawieść na ich pole. Cieszyła się, że w końcu zrobi coś w dobrą stronę. Stanąwszy na nogi, szybko ubrała się w najwygodniejsze rzeczy i lekkie jakie miała przy sobie. Spięła włosy w wysoki kok, a gdy telefon zaczął wibrować, wiedziała, że Luke stoi ze swoim motocyklem przed hotelem. Zauważyła go, ubranego zupełnie jak typowy Bad Boy. Może należał do takiej grupy ludzi.
– Gdzie Justin? – zapytał, gdy jego daleka kuzynka wsiadała na miejsce pasażera z tyłu.
– Musiał na chwilę nas opuścić z powodu pracy – oznajmiła dość smutnym tonem. Tylko kiwnął głową i sam chwycił jej nadgarstki, kładąc na swoją talię.
Motocykl wydał swój swojski dźwięk z rury wydechowej. Po kilku chwilach znaleźli się już na głównej drodze.  

Justin wyczuł przez telefon głębokie zmartwienie swojej troskliwej mamy. Bał się jej reakcji, gdy powie co się dzieje. Bał się nawet powiedzieć, dlaczego tak jest. Wziął głęboki wdech, siedząc w samochodzie, parkując przed studiem.
– Justin, co się dzieje, powiedz mi – nalegała matka, lekko zirytowana.
– Mamo, proszę. Nic się nie dzieje, mam dziewiętnaście lat, chcę sam decydować o swoim życiu – westchnął już zmęczony.
– Ale chociaż chciałabym wiedzieć czemu. – Pattie wciąż nalegała.
– Po prostu... jestem zmęczony, chcę sobie zrobić przerwę od tego – westchnął. – Muszę kończyć, kocham cię.
Gdy rzucił słuchawką, rzucił telefon na tylne siedzenie, wyszedł z samochodu, po czym go zamknął. Bał się tam iść, jednak był pewien swojej decyzji. Chciałby wrócić do rodziny, odzyskać córkę, a przy okazji zabić Jamesa.
Wchodząc do studia, żołądek skręcił mu się o sto osiemdziesiąt stopni, a serce zaczęło go bić mocno w pierś, aż bolało. Po drodze spotkał Kenny’ego, któremu posłał lekki uśmiech, witając się z nim. W środku, zastał nikogo innego jak L.A. Reida, Scootera i Ushera, który wyjątkowo będzie przypatrywał się rozmowie o kontrakt. Słowa plątały się na języku Bieber’a, nie pisnął jednak, za to żołądek i serce byli nieznośni.
L.A Reid spojrzał na szatyna dość przyjaznym spojrzeniem, jakby miał nadzieję, że lekkomyślne podejście do sprawy mu przeszło.
– Miał być tydzień, nie dwa dni. – Justin po chwili ciszy odezwał się, jakby miał zaraz wystrzelić. Scooter zacisnął usta w wąską linię, nie wiedząc co jego prawie były podopieczny powie.
– Niestety, ale twój przyszły menager i ogółem szef nie zgodził się na dłuższe przemyślenia. Musisz podjąć decyzję teraz.
– To niesprawiedliwe! – warknął. Raptownie, gdy Justin chciał podejść bliżej biurka Reida, Scooter mocno ścisnął przed ramię Justina. Spojrzeli na siebie. Justin popatrzył na niego wściekłym wzrokiem ze zmarszczonymi brwiami, a Scooter proszącym wzrokiem powiedział:
– Uspokój się, usiądź.
Justin niechętnie zajął miejsce na fotelu, a obok stał Usher, którego wyraz twarzy ciężko było odczytać. Miał na sobie duże, czarne okulary przeciwsłoneczne.
– A więc... – westchnął Antonio – myślałem, że wydoroślałeś, przemyślałeś pewne sprawy i zrozumiałeś, że życie każe nam podejmować wiele trudnych decyzji i ich konsekwencje, ale po ostatniej wizycie trochę się na tobie zawiodłem, mój drogi. Nie wiem co myśleć. Masz w końcu już dziewiętnaście lat.
Justin zacisnął zęby, jego mięśnie na twarzy się napięły. Nie lubił jak ktoś wypominał mu ile ma lat i próbował kierować się jego przyszłością. Scooter obserwował go kątem oka, pilnując, aby nie dał upust swoim emocjom. Zrobił się bardziej agresywny w ciągu tygodnia. Scooter wiedział co się dzieje, ale mimo wszystko trzymał język za zębami. Teraz wszyscy w wytwórni stali się wrogami.
Chwycił do ręki kilkustronny kontrakt. Czytał i czytał, początek był dobry i w miarę ogarnięty, lecz reszta brzmiała, jakby była wyrokiem śmierci. Żyła na szyi szatyna była coraz bardziej widoczna. W tym momencie, chciał wstać, podejść do świeczki stojącej na stoliku za plecami Scootera i spalić. Wiedział, że jednak kontrakt był zgodny z prawem, więc gdyby to zrobił, upokorzyłby ich wszystkich (czego bardzo chciał, a w szczególności L.A. Reida). Nie zrobił tego. Odłożył i groźnym tonem zapytał:
– Wspominałeś o przyszłym menagerze i twoim szefie. Scooter nim nie zostanie. Wywiązał się ze wszystkiego przez te wszystkie lata, a ty po prostu przed swoją emeryturą nie mianujesz go prezesem? – wskazał podbródkiem na swojego przyjaciela – Co za...
– Justin – skarcił go Scooter i zabronił mu kończyć słów. Cała czwórka znajdująca się w pomieszczeniu wiedziała kto ma nim być. I wiedzieli również, że to mu się wcale nie spodoba.
– Pan James Richardo Blue, chyba znasz to nazwisko? I jego osobiście?
Justin gdy to usłyszał, aż ciarki przeszły mu po plecach, jakby właśnie stał za nim, a lufę kierował w tył jego głowy. Schylił głowę, ukrywając złość i strach zarazem. Teraz w głowie miał różne myśli, czy aby L.A. Reid stał się ofiarą ojca Maggie i to wszystko było z przymusu.
– A czy mógłbym porozmawiać z nim osobiście, lub dowiedzieć się, gdzie teraz przebywa? – zapytał cicho, próbując opanować negatywne emocje. Ryan i Usher wyszli stanęli za Justinem, tuż po tym jak wstał z miejsca. Również i Scooter wstał. L.A. Reid się wzdrygnął.
– Od dwóch dni nie mam z nim kontaktu. Raczej to niemożliwe, mój drogi. Scooter da ci cynk, czy będziesz mógł. – Justin ujrzał kroplę potu na skroni zdenerwowanego mężczyzny. Jego kącik ust się uniósł lekko w górę.
– To nie będzie konieczne – powiedział stanowczo. – Miło się z wami pracowało, proszę pana.
Odwrócił się w stronę przyjaciół, a Ryan potajemnie przybił mu piątkę. Scooter odchrząknął.
– Odprowadzę go do drzwi.
Przełożył swoją ramie na bark Justina i przycisnął palce do kości. Justin uśmiechnął się zadziornie w stronę L.A. Reida i pożegnał gestem dłoni przyjaciół. Nie powiedział nawet „do widzenia”. L.A. Reid stał zmieszany, aż w końcu usiadł i siedział w milczeniu.
Na parkingu Scooter oparł się o samochód Bieber’a i patrzył na niego dość surowo. Justin stał naprzeciw niego i w ogóle nie był zainteresowany tym co miał do powiedzenia.
– Zachowałeś się jak totalny dzieciak, Justin.
– Nie miałem najmniejszej ochoty rozmawiać z tym dupkiem o mojej przyszłości. Czytałeś w ogóle co tam pisze? Z moich obliczeń wynika, że tylko na dwa dni na święta będę mógł się widzieć z rodziną! – warknął. – Ach no tak... przecież ty jej nie masz.
Był tak zły, że nawet nie myślał, że tymi słowami naprawdę zranił Scootera. Po kilkuminutowym patrzenia na siebie, Scooter tylko powiedział:
– Faktycznie. Mam tylko tą zwaloną robotę. Szczęścia ci życzę. Pozdrów Maggie.
I odszedł. Jego głos był łamiący. Justin stał tam i patrzył jak Scooter odchodzi. Był to dołujący widok. Tyle lat współpracy. Justin z myślą o tym co powiedział, wsiadł do samochodu zatrzaskując za sobą drzwi. Dopiero teraz zrozumiał, jak bardzo będzie tęsknił za sceną, bo naprawdę kochał to co robił przez te cztery lata. Wszystko teraz pękło, ale jednak dokonał wyboru. Znał jej konsekwencje, ale poświęcił to wszystko. Samą sławą się nie żyje, najważniejsza jest rodzina.
Gdy przypomniał sobie o Maggie, nagle obudził się z transu chwilowego dołka. Zrozumiał, że to wszystko jest po to, aby odciąć go od rodziny. Świetny pomysł, jeśli chodzi o zranienia ich obojga. Teraz wszystko nabrało głębokiego sensu.
Szybko wyszukał z tyłu telefonu, odpalił silnik, samochód głośno ryknął. Wybrał numer do Maggie, wiedząc, że grozi jej teraz wielkie niebezpieczeństwo. Serce zaczęło bić mu niemiłosiernie mocno. Nie odezwali się słowem do siebie od rana, bał się, że jeżeli jest już za późno, nie zdąży jej przeprosić i powiedzieć jak bardzo ją kocha. Szybko wyjechał z parkingu, jechał bardzo szybko, ale był świetnym kierowcą. Cały czas powtarzał się sygnał wybierającego numer do ukochanej. Powtarzał czynność przez najbliższe dwadzieścia minut. Wszystko na marne. Poczuł, jak w żołądku przewraca mu się śniadanie, poczuł, że jak wróci to ujrzy ją martwą.

Maggie stała przy kuchennym blacie, myła naczynia i patrzyła ukradkiem jak Julie i Luke ćwiczą na macie samoobronę i sztukę walki. Przypatrując się od czasu do czasu, zauważyła, że Julie lepiej to idzie.
Okazała się świetną przyjaciółką oraz kuzynką. Dużo naopowiadała jej historii o jej ojcu, które pamiętała, gdy żyła jej matka – kuzynka Jamesa. Luke okazał się geniuszem majsterkowania i motoryzacji. Zdążyła się czegoś jeszcze nauczyć w swoim życiu.
Postawiła dwa porcelanowe kubki przy parapecie z nalaną wodą. Akurat rodzeństwo szło w stronę domu, a z racji, iż na dworze jest ciepło, będą spragnieni. Nawet nie patrzyła na zegarek, sprawdzić ile minęło czasu, odkąd ostatni raz widziała się z Justinem. Cały czas myślała o tym co mówiła Selena, Julie i Luke. Skupiała się na tym, bo mało interesował ją kontrakt. Luke uśmiechnął się do blondynki, chwycił jeden kubek i duszkiem wypił, aż kilka kropel opadło na jego brudny, spocony podkoszulek. Zaraz obok pojawiła się Julie, która zamiast wziąć wodę chwyciła długi kij, przypominający włócznię. Był drewniany koloru czarnego. Julie spojrzała na swoją kuzynkę znaczącym spojrzeniem i uśmiechnęła się.
– Hej ty – wskazała kijem na blondynkę – na matę, już.
Maggie wywróciła oczami. Luke podał jej czarne rękawiczki z dziurami na knykcie. Były do połowy palców. Obdarte, zużyte. Nałożyła je i podążyła za swoją kuzynką.
Na czarnej, dziurawej koszulce, były widoczne ciemniejsze plamy potu na plecach Julie. Gdy odwróciła się w stronę Maggie, wyglądającą na zbyt rozbawioną, podeszła do niej. Maggie wyprostowała się.
– Chcesz mi skopać tyłek? – zapytała chichocząc.
– Owszem chcę, ale będziesz miała go skopany jeszcze nie raz. Więc lepiej coś umieć, niż nie móc normalnie usiąść, co?
Julie postawiła krok do tyłu, uginając lekko kolana i trzymając kij, uniosła lewy łokieć ku górze, a prawy był wyprostowany. Maggie prychnęła z jej postawy, lecz chwila nieuwagi i już była leżała na ziemi z lekkim bólem kolana.
– Pamiętaj: twój napastnik będzie miał gdzieś twoje humory, więc tak czy siak, lepiej go nie ignoruj – powiedziała, a potem pomogła jej wstać. – Więc najpierw podstawy. Prawa noga do przodu, lewa z tyłu, gdybyś chciała zrobić unik, lub coś w tym stylu. Pięści na wysokości twarzy. Łokcie równolegle do siebie. Teraz ugnij lekko kolana, tak aby utrzymać równowagę. Łapiesz?
Kiwnęła lekko głową, po czym Julie podobnie ustawiła się naprzeciw niej.
– Poćwiczymy najpierw bez broni. – Rzuciła kij na bok. Pokazała jej, jak trzeba obronić się przed wrogami. Powtórzyły kilkakrotnie ruchy, ale wielokrotnie Maggie opadała na matę.
Gdy skończyły pierwsze ćwiczenia samoobrony, Maggie wzięła kubek zimnej wody od Luke’a, po czym dla odmiany wzięła telefon do ręki ze swojej torebki. Ujrzała dwadzieścia nieodebranych połączeń od Justina i pięć od Scootera. Zbladła. Wiedziała, że Justin nie odpuści jej tego, że nie odebrała telefonu, lub nie oddzwoniła w ciągu godziny.
Słońce powoli zachodziło, niebo stało się pomarańczowe, chmury blade jak nie pomalowane ściany, kątami szare. Luke poszedł do swojego kąciku w szopie pooglądać złom, Julie oglądała rosyjską telenowelę. Panował spokój, żadnego stresu, lecz Maggie czuła go w sobie. Czuła niepokój. Skoro Justin tyle wydzwaniał, musiało się coś stać. Mogło być już za późno.

Justinowi w kieszeni brzęczał telefon, kiedy wychodzi z lotniska, będąc już w Moskwie. Gdy ujrzał, że to Maggie dzwoni, kamień spadł mu z serca, jednak wiedział, że pewien do końca nie może być. Mógłby to być każdy. Teraz nikomu nie wolno było ufać. Stanął przed drzwiami do wejścia i odebrał.
– Maggie to ty? – zapytał drżącym głosem.
– Jasne, że ja, a kto inny? – westchnęła, mówiąc sarkastycznym głosem.
– No nie wiem, możliwe, że James lub Selena – odpowiedział tym samym tonem co ona. Zacisnął dodatkowo zęby. – Dlaczego nie odbierałaś telefonu jak dzwoniłem?
– Byłam zajęta, a co było tak ważnego, że nie mogło czekać? – zapytała.
– Bałem się o ciebie.
– Jestem z Julie i Lukiem jest wszystko w porządku. A co z kontraktem?
– Odmówiłem – odparł i zaczął iść w stronę swojego samochodu, który po chwili stał już przed lotniskiem.
– Dlaczego? – zdziwiła się.
– Twój ojciec miał zostać moim menagerem! Szefem wytwórni, a to był jego kolejny plan, bym był z dala od ciebie! – warknął.
– Co?! Skąd wiesz?! – pisnęła.
– Reid powiedział mi, ta hiena jedna – mruknął.
– Wracaj szybko do domu, musisz mi wszystko opowiedzieć – powiedziała stanowczo.
– Najpierw do hotelu, sprawdzę czy wszystko gra.
I w jednej chwili, Justin poczuł niesamowicie przeszywający paraliż w udzie. Opadł raptownie na ziemię, telefon wypadł mu z ręki. Rozmowa jeszcze trwała, a Maggie usłyszała w telefonie piski i krzyki innych ludzi. Justin zacisnął zęby i oczy, wijąc się z bólu. Został postrzelony. Ujrzał swoją nogę całą we krwi, zrobiła się jedna wielka kałuża. Przechodni popatrzyli na znaną twarz, po czym niektórzy już wołali:
– Zadzwońcie po karetkę!
Ale żaden nie podszedł pomóc wstać. Justin próbował się poczołgać po telefon, chcąc powiedzieć swojej żonie dwa słowa, myśląc, że zaraz wykrwawi się na śmierć. Serce biło szybko i niemiłosiernie mocno, ale słyszał w głowie jeden cichy długi pisk. Reszta nie miała żadnego znaczenia. Jedyne co wydusił się powiedzieć, wyciągając rękę po urządzenie to imię swojej żony.


„Wszyscy mamy krew na rękach”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz