Odmowa
„Wszystko
było zaplanowane.”
Następnego dnia, po przykrym wieczorze, gdy
małżonkowie mieli kolejną kłótnię, Justin o świcie wstał i pojechał białym
ferrari na lotnisko. Po wczorajszym był na siebie zły, jak potraktował własną
żonę. Wiedział, że zachował się bardzo nie w porządku wobec niej. Najgorsze dla
niego było to, że stoi między młotem a kowadłem i każdy wybór jaki dokona,
będzie niósł konsekwencje za sobą. Wybrał jednak młot.
Maggie wiedziała, że budząc się, nie zastanie
ukochanego w łóżku. Dostała wczesną porę wiadomość od Julie, iż za niecałą
godzinę Luke zjawi się, aby ją zawieść na ich pole. Cieszyła się, że w końcu
zrobi coś w dobrą stronę. Stanąwszy na nogi, szybko ubrała się w
najwygodniejsze rzeczy i lekkie jakie miała przy sobie. Spięła włosy w wysoki
kok, a gdy telefon zaczął wibrować, wiedziała, że Luke stoi ze swoim motocyklem
przed hotelem. Zauważyła go, ubranego zupełnie jak typowy Bad Boy. Może należał
do takiej grupy ludzi.
– Gdzie Justin? – zapytał, gdy jego daleka kuzynka wsiadała na
miejsce pasażera z tyłu.
– Musiał na chwilę nas opuścić z powodu pracy – oznajmiła dość
smutnym tonem. Tylko kiwnął głową i sam chwycił jej nadgarstki, kładąc na swoją
talię.
Motocykl wydał swój swojski dźwięk z rury
wydechowej. Po kilku chwilach znaleźli się już na głównej drodze.
Justin wyczuł przez telefon głębokie
zmartwienie swojej troskliwej mamy. Bał się jej reakcji, gdy powie co się
dzieje. Bał się nawet powiedzieć, dlaczego tak jest. Wziął głęboki wdech,
siedząc w samochodzie, parkując przed studiem.
– Justin, co się dzieje, powiedz mi – nalegała matka, lekko
zirytowana.
– Mamo, proszę. Nic się nie dzieje, mam
dziewiętnaście lat, chcę sam decydować o swoim życiu – westchnął już
zmęczony.
– Ale chociaż chciałabym wiedzieć czemu. – Pattie wciąż
nalegała.
– Po prostu... jestem zmęczony, chcę sobie
zrobić przerwę od tego – westchnął. – Muszę kończyć, kocham
cię.
Gdy rzucił słuchawką, rzucił telefon na tylne
siedzenie, wyszedł z samochodu, po czym go zamknął. Bał się tam iść, jednak był
pewien swojej decyzji. Chciałby wrócić do rodziny, odzyskać córkę, a przy
okazji zabić Jamesa.
Wchodząc do studia, żołądek skręcił mu się o
sto osiemdziesiąt stopni, a serce zaczęło go bić mocno w pierś, aż bolało. Po
drodze spotkał Kenny’ego, któremu posłał lekki uśmiech, witając się z nim. W
środku, zastał nikogo innego jak L.A. Reida, Scootera i Ushera, który wyjątkowo
będzie przypatrywał się rozmowie o kontrakt. Słowa plątały się na języku
Bieber’a, nie pisnął jednak, za to żołądek i serce byli nieznośni.
L.A Reid spojrzał na szatyna dość przyjaznym
spojrzeniem, jakby miał nadzieję, że lekkomyślne podejście do sprawy mu
przeszło.
– Miał być tydzień, nie dwa dni. – Justin po chwili
ciszy odezwał się, jakby miał zaraz wystrzelić. Scooter zacisnął usta w wąską
linię, nie wiedząc co jego prawie były podopieczny powie.
– Niestety, ale twój przyszły menager i ogółem
szef nie zgodził się na dłuższe przemyślenia. Musisz podjąć decyzję teraz.
– To niesprawiedliwe! – warknął. Raptownie,
gdy Justin chciał podejść bliżej biurka Reida, Scooter mocno ścisnął przed
ramię Justina. Spojrzeli na siebie. Justin popatrzył na niego wściekłym
wzrokiem ze zmarszczonymi brwiami, a Scooter proszącym wzrokiem powiedział:
– Uspokój się, usiądź.
Justin niechętnie zajął miejsce na fotelu, a
obok stał Usher, którego wyraz twarzy ciężko było odczytać. Miał na sobie duże,
czarne okulary przeciwsłoneczne.
– A więc... – westchnął Antonio – myślałem, że
wydoroślałeś, przemyślałeś pewne sprawy i zrozumiałeś, że życie każe nam
podejmować wiele trudnych decyzji i ich konsekwencje, ale po ostatniej wizycie
trochę się na tobie zawiodłem, mój drogi. Nie wiem co myśleć. Masz w końcu już
dziewiętnaście lat.
Justin zacisnął zęby, jego mięśnie na twarzy
się napięły. Nie lubił jak ktoś wypominał mu ile ma lat i próbował kierować się
jego przyszłością. Scooter obserwował go kątem oka, pilnując, aby nie dał upust
swoim emocjom. Zrobił się bardziej agresywny w ciągu tygodnia. Scooter wiedział
co się dzieje, ale mimo wszystko trzymał język za zębami. Teraz wszyscy w
wytwórni stali się wrogami.
Chwycił do ręki kilkustronny kontrakt. Czytał
i czytał, początek był dobry i w miarę ogarnięty, lecz reszta brzmiała, jakby
była wyrokiem śmierci. Żyła na szyi szatyna była coraz bardziej widoczna. W tym
momencie, chciał wstać, podejść do świeczki stojącej na stoliku za plecami Scootera
i spalić. Wiedział, że jednak kontrakt był zgodny z prawem, więc gdyby to
zrobił, upokorzyłby ich wszystkich (czego bardzo chciał, a w szczególności L.A.
Reida). Nie zrobił tego. Odłożył i groźnym tonem zapytał:
– Wspominałeś o przyszłym menagerze i twoim
szefie. Scooter nim nie zostanie. Wywiązał się ze wszystkiego przez te
wszystkie lata, a ty po prostu przed swoją emeryturą nie mianujesz go prezesem?
– wskazał podbródkiem
na swojego przyjaciela – Co za...
– Justin – skarcił go Scooter i zabronił mu kończyć
słów. Cała czwórka znajdująca się w pomieszczeniu wiedziała kto ma nim być. I
wiedzieli również, że to mu się wcale nie spodoba.
– Pan James Richardo Blue, chyba znasz to nazwisko?
I jego osobiście?
Justin gdy to usłyszał, aż ciarki przeszły mu
po plecach, jakby właśnie stał za nim, a lufę kierował w tył jego głowy.
Schylił głowę, ukrywając złość i strach zarazem. Teraz w głowie miał różne myśli,
czy aby L.A. Reid stał się ofiarą ojca Maggie i to wszystko było z przymusu.
– A czy mógłbym porozmawiać z nim osobiście,
lub dowiedzieć się, gdzie teraz przebywa? – zapytał cicho, próbując opanować negatywne
emocje. Ryan i Usher wyszli stanęli za Justinem, tuż po tym jak wstał z
miejsca. Również i Scooter wstał. L.A. Reid się wzdrygnął.
– Od dwóch dni nie mam z nim kontaktu. Raczej
to niemożliwe, mój drogi. Scooter da ci cynk, czy będziesz mógł. – Justin ujrzał kroplę
potu na skroni zdenerwowanego mężczyzny. Jego kącik ust się uniósł lekko w
górę.
– To nie będzie konieczne – powiedział stanowczo.
– Miło się z wami
pracowało, proszę pana.
Odwrócił się w stronę przyjaciół, a Ryan
potajemnie przybił mu piątkę. Scooter odchrząknął.
– Odprowadzę go do drzwi.
Przełożył swoją ramie na bark Justina i
przycisnął palce do kości. Justin uśmiechnął się zadziornie w stronę L.A. Reida
i pożegnał gestem dłoni przyjaciół. Nie powiedział nawet „do widzenia”. L.A.
Reid stał zmieszany, aż w końcu usiadł i siedział w milczeniu.
Na parkingu Scooter oparł się o samochód
Bieber’a i patrzył na niego dość surowo. Justin stał naprzeciw niego i w ogóle
nie był zainteresowany tym co miał do powiedzenia.
– Zachowałeś się jak totalny dzieciak, Justin.
– Nie miałem najmniejszej ochoty rozmawiać z
tym dupkiem o mojej przyszłości. Czytałeś w ogóle co tam pisze? Z moich
obliczeń wynika, że tylko na dwa dni na święta będę mógł się widzieć z rodziną!
– warknął. – Ach no tak...
przecież ty jej nie masz.
Był tak zły, że nawet nie myślał, że tymi
słowami naprawdę zranił Scootera. Po kilkuminutowym patrzenia na siebie,
Scooter tylko powiedział:
– Faktycznie. Mam tylko tą zwaloną robotę.
Szczęścia ci życzę. Pozdrów Maggie.
I odszedł. Jego głos był łamiący. Justin stał
tam i patrzył jak Scooter odchodzi. Był to dołujący widok. Tyle lat współpracy.
Justin z myślą o tym co powiedział, wsiadł do samochodu zatrzaskując za sobą
drzwi. Dopiero teraz zrozumiał, jak bardzo będzie tęsknił za sceną, bo naprawdę
kochał to co robił przez te cztery lata. Wszystko teraz pękło, ale jednak
dokonał wyboru. Znał jej konsekwencje, ale poświęcił to wszystko. Samą sławą
się nie żyje, najważniejsza jest rodzina.
Gdy przypomniał sobie o Maggie, nagle obudził
się z transu chwilowego dołka. Zrozumiał, że to wszystko jest po to, aby odciąć
go od rodziny. Świetny pomysł, jeśli chodzi o zranienia ich obojga. Teraz
wszystko nabrało głębokiego sensu.
Szybko wyszukał z tyłu telefonu, odpalił
silnik, samochód głośno ryknął. Wybrał numer do Maggie, wiedząc, że grozi jej
teraz wielkie niebezpieczeństwo. Serce zaczęło bić mu niemiłosiernie mocno. Nie
odezwali się słowem do siebie od rana, bał się, że jeżeli jest już za późno,
nie zdąży jej przeprosić i powiedzieć jak bardzo ją kocha. Szybko wyjechał z
parkingu, jechał bardzo szybko, ale był świetnym kierowcą. Cały czas powtarzał
się sygnał wybierającego numer do ukochanej. Powtarzał czynność przez
najbliższe dwadzieścia minut. Wszystko na marne. Poczuł, jak w żołądku
przewraca mu się śniadanie, poczuł, że jak wróci to ujrzy ją martwą.
Maggie stała przy kuchennym blacie, myła
naczynia i patrzyła ukradkiem jak Julie i Luke ćwiczą na macie samoobronę i
sztukę walki. Przypatrując się od czasu do czasu, zauważyła, że Julie lepiej to
idzie.
Okazała się świetną przyjaciółką oraz kuzynką.
Dużo naopowiadała jej historii o jej ojcu, które pamiętała, gdy żyła jej matka – kuzynka Jamesa. Luke
okazał się geniuszem majsterkowania i motoryzacji. Zdążyła się czegoś jeszcze
nauczyć w swoim życiu.
Postawiła dwa porcelanowe kubki przy parapecie
z nalaną wodą. Akurat rodzeństwo szło w stronę domu, a z racji, iż na dworze
jest ciepło, będą spragnieni. Nawet nie patrzyła na zegarek, sprawdzić ile
minęło czasu, odkąd ostatni raz widziała się z Justinem. Cały czas myślała o
tym co mówiła Selena, Julie i Luke. Skupiała się na tym, bo mało interesował ją
kontrakt. Luke uśmiechnął się do blondynki, chwycił jeden kubek i duszkiem
wypił, aż kilka kropel opadło na jego brudny, spocony podkoszulek. Zaraz obok
pojawiła się Julie, która zamiast wziąć wodę chwyciła długi kij, przypominający
włócznię. Był drewniany koloru czarnego. Julie spojrzała na swoją kuzynkę
znaczącym spojrzeniem i uśmiechnęła się.
– Hej ty – wskazała kijem na blondynkę – na matę, już.
Maggie wywróciła oczami. Luke podał jej czarne
rękawiczki z dziurami na knykcie. Były do połowy palców. Obdarte, zużyte.
Nałożyła je i podążyła za swoją kuzynką.
Na czarnej, dziurawej koszulce, były widoczne
ciemniejsze plamy potu na plecach Julie. Gdy odwróciła się w stronę Maggie,
wyglądającą na zbyt rozbawioną, podeszła do niej. Maggie wyprostowała się.
– Chcesz mi skopać tyłek? – zapytała chichocząc.
– Owszem chcę, ale będziesz miała go skopany
jeszcze nie raz. Więc lepiej coś umieć, niż nie móc normalnie usiąść, co?
Julie postawiła krok do tyłu, uginając lekko
kolana i trzymając kij, uniosła lewy łokieć ku górze, a prawy był wyprostowany.
Maggie prychnęła z jej postawy, lecz chwila nieuwagi i już była leżała na ziemi
z lekkim bólem kolana.
– Pamiętaj: twój napastnik będzie miał gdzieś
twoje humory, więc tak czy siak, lepiej go nie ignoruj – powiedziała, a potem
pomogła jej wstać. – Więc najpierw
podstawy. Prawa noga do przodu, lewa z tyłu, gdybyś chciała zrobić unik, lub
coś w tym stylu. Pięści na wysokości twarzy. Łokcie równolegle do siebie. Teraz
ugnij lekko kolana, tak aby utrzymać równowagę. Łapiesz?
Kiwnęła lekko głową, po czym Julie podobnie
ustawiła się naprzeciw niej.
– Poćwiczymy najpierw bez broni. – Rzuciła kij na bok. Pokazała
jej, jak trzeba obronić się przed wrogami. Powtórzyły kilkakrotnie ruchy, ale
wielokrotnie Maggie opadała na matę.
Gdy skończyły pierwsze ćwiczenia samoobrony,
Maggie wzięła kubek zimnej wody od Luke’a, po czym dla odmiany wzięła telefon
do ręki ze swojej torebki. Ujrzała dwadzieścia nieodebranych połączeń od
Justina i pięć od Scootera. Zbladła. Wiedziała, że Justin nie odpuści jej tego,
że nie odebrała telefonu, lub nie oddzwoniła w ciągu godziny.
Słońce powoli zachodziło, niebo stało się
pomarańczowe, chmury blade jak nie pomalowane ściany, kątami szare. Luke poszedł
do swojego kąciku w szopie pooglądać złom, Julie oglądała rosyjską telenowelę. Panował
spokój, żadnego stresu, lecz Maggie czuła go w sobie. Czuła niepokój. Skoro
Justin tyle wydzwaniał, musiało się coś stać. Mogło być już za późno.
Justinowi w kieszeni brzęczał telefon, kiedy
wychodzi z lotniska, będąc już w Moskwie. Gdy ujrzał, że to Maggie dzwoni, kamień
spadł mu z serca, jednak wiedział, że pewien do końca nie może być. Mógłby to
być każdy. Teraz nikomu nie wolno było ufać. Stanął przed drzwiami do wejścia i
odebrał.
– Maggie to ty? – zapytał drżącym głosem.
– Jasne, że ja, a kto inny? – westchnęła, mówiąc
sarkastycznym głosem.
– No nie wiem, możliwe, że James lub Selena – odpowiedział tym samym
tonem co ona. Zacisnął dodatkowo zęby. – Dlaczego nie odbierałaś telefonu jak
dzwoniłem?
– Byłam zajęta, a co było tak ważnego, że nie
mogło czekać? – zapytała.
– Bałem się o ciebie.
– Jestem z Julie i Lukiem jest wszystko w
porządku. A co z kontraktem?
– Odmówiłem – odparł i zaczął iść w stronę swojego
samochodu, który po chwili stał już przed lotniskiem.
– Dlaczego? – zdziwiła się.
– Twój ojciec miał zostać moim menagerem!
Szefem wytwórni, a to był jego kolejny plan, bym był z dala od ciebie! – warknął.
– Co?! Skąd wiesz?! – pisnęła.
– Reid powiedział mi, ta hiena jedna – mruknął.
– Wracaj szybko do domu, musisz mi wszystko
opowiedzieć – powiedziała
stanowczo.
– Najpierw do hotelu, sprawdzę czy wszystko
gra.
I w jednej chwili, Justin poczuł niesamowicie
przeszywający paraliż w udzie. Opadł raptownie na ziemię, telefon wypadł mu z
ręki. Rozmowa jeszcze trwała, a Maggie usłyszała w telefonie piski i krzyki
innych ludzi. Justin zacisnął zęby i oczy, wijąc się z bólu. Został
postrzelony. Ujrzał swoją nogę całą we krwi, zrobiła się jedna wielka kałuża.
Przechodni popatrzyli na znaną twarz, po czym niektórzy już wołali:
– Zadzwońcie po karetkę!
Ale żaden nie podszedł pomóc wstać. Justin
próbował się poczołgać po telefon, chcąc powiedzieć swojej żonie dwa słowa,
myśląc, że zaraz wykrwawi się na śmierć. Serce biło szybko i niemiłosiernie
mocno, ale słyszał w głowie jeden cichy długi pisk. Reszta nie miała żadnego
znaczenia. Jedyne co wydusił się powiedzieć, wyciągając rękę po urządzenie to
imię swojej żony.
„Wszyscy
mamy krew na rękach”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz