Julie Osbourne
„Byłam
Polką i Kanadyjką. Jednak moje pochodzenie na tym się nie kończy.”
Telefon Justina przez cały dzień brzęczał,
wydawał głośne odgłosy. Był to Antonio. Jego głos podczas rozmowy był ni
surowy, ni zawiedziony. Chłopak wydawał się jednak niczym tak naprawdę nie
zainteresowany, a już na pewno kontraktem, który od siedmiu miesięcy był
głównym tematem rozmów.
Następnego dnia, słońce już od czwartej rano
ogrzewało Los Angeles. Zieleń na dworze była piękna, wiał przyjemny, letni wiatr,
a sama pogoda była bajecznie piękna.
Oboje wstali bardzo wcześnie. Oczywiście
Maggie przygotowała śniadanie i jako pierwsza opuściła dom. Musiała odebrać
rzeczy, które były jeszcze w Astonie. Pojechała do mechanika ślubnym prezentem.
Nie wiedziała co się dzieje, sama nadal nie mogła otrząsnąć się po wczorajszej
nocy. Po tym co mówiła Selena. Jak ją nazwała. Maggie tego nienawidziła. Dziwne
jednak dla niej było to, iż Selena użyła tego, a nawet o tym nie wiedziała.
Pamiętnymi czasy mówili na nią w szkole Margarita, czego bardzo tego nie
lubiła. Słysząc to po tak długim czasie, miała szczególną ochotę ją rozszarpać.
Drugie głębokie zamyślenie, było to, kim byli
ci ludzie, którzy ją ścigali. James miał kieszenie pełne złota i pieniędzy,
więc nie zdziwiłaby się, jeżeli by zapłacił im grubą gotówką. Gdyby nadal miała
szesnaście lat, nie pomyślałaby nawet, że jej ojciec ma broń. Nigdy. A teraz?
Teraz to walczy o życie własnej córki.
Justin zaraz po Maggie wyjechał z willi w te
pędy, by zdążyć na spotkanie. Nie był zadowolony. Z chęcią pojechałby wraz z
żoną po Bellę, lecz obowiązki wszystko psuły. Nie miał najmniejszej ochoty tam
jechać. Kontrakt, który mu proponowali był gruby i trochę ważył. Dużo
papierkowej roboty, którą nieczęsto wykonywał. Niemal rzadko od czasu kiedy
koncertuje. To się kończy. Idola nastolatek już nie będzie.
– Justin, jak dobrze Cię widzieć! – przed nim pojawił się
Usher. Uśmiechnęli się do siebie z aprobatą, ale czarnoskóry przyjaciel ujrzał
w jego oczach zniesmaczenie i nieochotę.
– Naprawdę nie chcę tu być – burknął pod nosem,
przeczesując ręką włosy. Dwa guziki od bladoniebieskiej koszuli były odpięte, a
mięśnie przebijały się przez nią. Wyglądał bardzo schludnie i pociągająco. Jego
włosy były starannie ulizane, przez co wyglądał jak biznesmen.
– Wiem, te gromadzki
też mnie wkurzają. Idź, Antonio i Scooter czekają na ciebie. – Usher wskazał
kciukiem za siebie na szklane drzwi, a Justin pokiwał niechętnie głową. Kiedy
go minął, serce mu przyśpieszyło, iż nie wiedział co się stanie. Był świadomy
tego, że jeżeli się nie zgodzi, wypowiedzą Scooterowi umowę, która zakończy
jego żywot w wytwórni.
Gdy tylko pożegnał się ze starym przyjacielem,
przez chwilę zastanawiał się, czy naprawdę nie podpisać, by kontraktu na
kolejne cztery lata. Jednak był świadomy tego, że będzie niosło to ze sobą
konsekwencje. Są i plusy, i minusy. Najlepszy i największy plus, że będzie mógł
zapewnić rodzinie bezpieczeństwo i wygodę na przyszłość, lecz minus był bardzo
dołujący; będzie mniej spędzał czasu z najbliższymi. To go rujnowało. Nie było
go w domu siedem miesięcy i znów będzie podpisywał kawałek papieru, być może i
krwią, iż zamęczyłby się pewnie na śmierć.
Wszedł do gabinetu Antonia, widząc go razem ze
Scooterem. Scooter siedział obok z drinkiem w ręku. Antonio za biurkiem, a Ryan
Good w kącie i wpatrywał się w Bieber’a. Wymienili się krótkimi spojrzeniami,
po czym od razu Antonio wysunął popielatą szufladę, gdzie leżały dokumenty.
Między innymi był to kontrakt. Justin tak naprawdę dogłębnie jeszcze się zastanawiał.
Maggie o niczym nie wiedziała, przez co zapewne będzie zła.
– Usiądź – zadeklarował cicho i beznamiętnym głosem
Scooter, który denerwował się chyba bardziej niż Justin. Antonio uśmiechnął się
delikatnie w stronę chłopaka, lecz wiedział, że on nie chce tu być. Nikt nie
chciał.
– Jak już wiesz, Justin, mam dla Ciebie...
Przerwał mu Bieber.
– Coś, czego nie podpiszę – uniósł pewnie brew, z
nadzieją, że uda mu się przebrnąć przez stalowe i wysokie bramy, prowadzące do
wolności. Ta wolność to wyjście z pomieszczenia i wrócić do żony.
Scooter popatrzył na niego wzrokiem surowego
ojca, jakby chciał go skarcić za złe zachowanie. Justin się tym nie przejmował,
ale miał żal do niego.
– Na początek – odchrząknął – dam Ci to tylko po to, abyś przeczytał, a
potem się zastanowił.
– A potem podpisać to krwią, byście mieli mnie
za maszynę do zarabiania pieniędzy i udawaniem kogoś kim nie jestem? Po trasie Believe Tour tyle złego się wydarzyło, a
wy palcem nie tkniecie! Omal nie straciłem żony, a po powrocie do domu zastaję
dom pełen niepokoju. Wiesz, Antonio, myślę, że bardziej nadawałbyś się na hienę.
Wiesz czemu? Hieny lubią zabijać dla przyjemności.
Usłyszeli cichy chichot Ryana, który patrzył
się w zwierzęcą wykładzinę. Justin był dumny z siebie, że pokazał jak bardzo mu
zależy na rodzinie, i że nie da sobą pomiatać. To wstrząsnęło zarówno Antonia,
jak i Scootera, który najchętniej teraz trzepnąłby w łeb.
Czarnoskóry mężczyzna tylko patrzył w
czekoladowe oczy szatyna, jednak nic na dłuższą metę nie powiedział. Wstał z
czarnego, skórzanego fotela i ostrożnie podszedł do Good’a. Mamrotał mu coś do
ucha, a potem Ryan stanowczo kiwnął głową i w mgnieniu oka, wyleciał z biura
jak duch. Odwrócił się w stronę Scootera i Justina, dokładnie im się
przyglądając. Justin zwęził oczy, a Scooter zacisnął zęby i pięść, odstawiając
na skrawek biurka szklankę. Niespodziewanie Justin wstał, co jeszcze bardziej
wywróciło z równowagi Scootera. Skierował się bez słowa do drzwi. Przejechał
wzrokiem po rysach twarzy Antoniego i stanowczo podszedł do drzwi. Aż w końcu
usłyszał głos L.A. Reida:
– Masz tydzień do namysłu. Liczę, że twoja
postawa zmieni się do tego czasu i będziesz odczuwał poczucie winy, mój drogi.
Bieber zacisnął zęby i pięść. Scooter
panicznie wstał i podszedł do niego. Czuł jak serce nieskazitelnie mocno mu
biło, a w żyłach krew się zagęściła. Raptownie złapał go za ramię, Justin
automatycznie odwrócił głowę, a wzrok wlepił w owłosione palce Scotta, które
wbijały się w jego skórę. Wyrwał się, patrząc na niego gniewnie, a potem
przeniósł wzrok na Antoniego. Wychodząc, trzasnął niemiłosiernie głośno
drzwiami i nawet się za siebie nie obejrzał. Teraz najważniejsza była Maggie i
Emily.
Powrót do domu zajął więcej czasu niż myślał.
Układał w głowie słowa, które powie Maggie, gdy w końcu się spotkają. Miał też
ogromną nadzieję ujrzeć Bellę całą i zdrową. Kiedy zaparkował w garażu,
zauważył Astona wypolerowanego. Znaczyło to również, że Maggie jest w domu. Przełknął
ślinę. Podszedł do samochodu i otworzył drzwi na miejsce kierowcy. Uśmiechnął
się delikatnie, przypominając sobie moment, w którym jechali nim pierwszy raz.
W Święta Bożego Narodzenia.
– Jak chcesz to się
przejedź. Powiem Pattie.
Chcąc pójść ku
drzwiom, Justin szybkim krokiem podszedł do niej i chwycił ją w talii jedną,
zdrową ręką. Momentalnie ją odwrócił.
– Jedziesz ze mną –
powiedział stanowczo.
Maggie wzięła głęboki
wdech.
– Muszę? – jęknęła.
– Akurat się złożyło,
że... tak, tak musisz – uśmiechnął się i pociągnął ją za rękę. – Będziesz moim
pierwszym pasażerem w moim nowym aucie.
Dziewczyna zaśmiała
się pod nosem i zajęła miejsce obok niego. W środku było bardzo przytulnie, a
Justin szybko połapał się z licznikami, biegami i innymi gadżetami w luksusowym
samochodzie. Jest to jego drugi, ale zapewne będzie miał dwa razy więcej.
Pilotem otworzył garaż, po czym z niego wyjechał i ponownie zamknął.
Przejechali przez nie duży kawał drogi od domów dziadków. Ryk, który wydobył
samochód był bardzo głośny oraz kojący dla uszu Bieber’a. Zakochał się od
pierwszego wejrzenia w tym cacuszku. Maggie zachichotała cicho, patrząc na jego
podekscytowaną minę. Odchrząknął, kiedy stanął przy wejściu do jednego z
parków. Było w nim wyjątkowo ciemno. Wysiadła z samochodu i rozejrzała się
wokół siebie. Zmarszczyła brwi.
– Tutaj? – zapytała.
Justin wzruszył ramionami i wyciągnął rękę. – Nietypowo trochę...
– Wierz mi, bardzo –
chwycił jej rękę i postawił przed siebie. Wyciągnął z drugiej kieszeni
popielatą, satynową chustę, którą zawiązał jej na oczy. Wzięła kilka głębokich
oddechów.
– Jakoś ciężko mi
uwierzyć, że bawię się w kolejne twoje gierki – westchnęła, zagryzając wargę.
Justin popchnął ją lekko w przód, razem ze sobą, po czym chwycił ponownie jej
dłoń i pociągnął do siebie.
– Jakoś ciężko mi
uwierzyć, że po tym wszystkim utrzymujemy naszą tradycję dawania – mruknął do
jej ucha. Jej nogi zadrżały i zaraz poczuła chłód, którego wcześniej nie
poczuła. Jego oddech na jego policzku, sprawił, że to miejsce automatycznie
zaczęło się czerwienić. Na jej szczęście było ciemno. Uśmiechnął się lekko i
zaraz wznowili wędrówkę po ciemnym parku. Niepewnie stawiała kolejne kroki, iż
nic nie widziała, a najgorsze było to, że miała nieodpowiednie buty na śliskim
chodniku. Chociaż wierzyła, że gdyby miałaby się wywrócić, Justin pomógłby jej.
Kilka minut potem, w końcu mogła ujrzeć jeden z kolejnych prezentów od szatyna.
Zobaczyła altanę, która była na dachu pokryta lodem, a kolumny i barierki
ozdobione kwiatami, lampkami i czerwono-szmaragdowe wstążeczki. Oniemiała z
wrażenia. Jej oczy zalśniły, a buzia była lekko otwarta. Spojrzała na niego, a
on tylko się szelmowsko uśmiechał, patrzył na nią tym swojskim spojrzeniem.
Popatrzył na jej długie, drżące nogi i zagryzł dolną wargę. Weszła na środek
altany, rozglądając się, wokół. Odwróciła ku niemu głowę.
– Nie musiałeś –
oznajmiła, kręcąc głową.
– Ależ oczywiście, że
musiałem – powiedział. – Święta to czas cudów i radości. I wiesz co Ci powiem?
Cud jaki przyszedł dotychczas... to ty, a radość, która zawitała w moim sercu
to, to... jak bardzo jestem w tobie zakochany.
Pociągnął ją po chwili
do siebie, a jego dłoń znalazła się na jej biodrze, a następnie, ostrożnie
położył drugą. Maggie spuściła głowę i wprawdzie zarumieniła się. Trochę było
głupio spojrzeć mu w oczy, gdyż te słowa ją zamurowały.
– To naprawdę słodkie
z twojej strony – uśmiechnęła się, a jej usta stały się czerwone.
– Czekałem na ten
moment...
Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Wspomnienia z
tamtych świąt zachowały się w głowie jak i w sercu na zawsze. Miłość Maggie i
Justina była czymś bardziej skomplikowanym niż magia, która błyskała swoją
mocą. Ich była jak czerwona róża – delikatna, namiętna i krucha. Ale w róży
jedynie wyjątkowe są kolce. Róża krucha i delikatna jest od wewnątrz, na
zewnątrz jest twarda i niebezpieczna. Justinowi różę przypominała Maggie.
Odpalił silnik, słysząc znajomy ryk. Zaśmiał
się dumny. Nacisnął delikatnie na pedał gazu, słysząc jeszcze wyraźniej. Wziął
głęboki wdech i zamiast czuć świeży zapach Belli, wyczuł perfumy swojej żony.
Zmarszczył czoło i zgasił silnik. Popatrzył na metalowe drzwi, które były
otwarte, a w nich stała dziewiętnastoletnia dziewczyna, czekając aż jej mąż
podejdzie i obejmie, i wycałuje na powitanie. Wysiadł z samochodu od razu, gdy
ją ujrzał, oblizując wargi.
– Widzę, że Bella jest ważniejsza ode mnie – zaśmiała się Maggie,
patrząc na ukochanego z założonymi rękoma na piersi. Szatyn jej wtórował i
podszedł do niej. Objął ją na przywitanie, całując w czoło. Poczuła od niego
bijące ciepło, które ją koiło od środka.
– Nikt nie jest ważniejszy od Ciebie – szepnął do jej ucha,
po czym weszli oboje do kuchni, która znajdowała się obok drzwi prowadzących do
garażu. – Ale Bella wygląda
całkiem nieźle.
– Napracowali się nad nim – powiedziała, podając
mu kubek kawy. – Nasze rzeczy są już
spakowane.
– To świetnie – uśmiechnął się.
– Czego chcieli od Ciebie w studiu? – zapytała tak
poważnie, jak się stała. Justin przez chwilę udawał, że myśli. Język zaczął mu
się plątać.
– Nie powiedziałem Ci... – westchnął zdruzgotany
i zdezorientowany, kładąc na blacie kubek. Blondynka zmarszczyła czoło i
przyjrzała mu się uważnie. –
Od siedmiu miesięcy kiedy mnie nie było, wytwórnia chce zrobić ze mnie maszynę
do zarabiania pieniędzy. Dobrze wiesz, że kończy się dotychczasowy kontrakt, a
mi zależy na tym, by tworzyć muzykę. Ale to wszystko stało się za szybko, a ja
jestem zmęczony. Miałem dziś to podpisać, ale nie zamknąłem gęby na kłódkę i
mam tydzień do namysłu.
Maggie zbladła. Wzięła kilka głębokich
wdechów, czując ucisk w klatce piersiowej. Nawet nie spostrzegła jak ukochany wszedł
do salonu, otworzył biblioteczkę i wyciągnął z niego plik dokumentów. W nim
były wszystkie umowy podpisane na trzy lata. Z roku 2010. Spojrzał na swój
podpis, Scootera i swojej mamy.
Przypomniawszy sobie ten dzień, aż łezka wokół
oka się zakręciła. Mógłby przysiąc, że to mogło być wczoraj. Idealnie
zapamiętał ten dzień, który tylko stał się zwykłym wspomnieniem tamtych lat, gdy
miał jeszcze szesnaście lat. Maggie też była przy tym, oboje cieszyli się
niezmiernie, a teraz wszystko pękło jak bańka mydlana.
Blondynka usiadła obok szatyna, kładąc mu dłoń
na ramieniu. Widziała jego delikatny uśmiech, wiedząc, że powraca do tamtych
wspomnień. Ucałowała delikatnie jego skroń. Oboje byli zdruzgotani tym co się
dzieje wokół nich, zamiast normalnie żyć jak zwykła, szczęśliwa rodzina.
Podróż do Moskwy była dość ryzykowna. Bali się
oboje, że jadą po nic i nigdy więcej nie zobaczą córki. Jak dorasta. Przez całą
podróż trzymali splecione dłonie, modląc się w duchu, płacząc z tęsknoty i
myśląc nad dalszym planem. A więc... co dalej?
Późną nocą wysiedli z samolotu, biorąc swoje
rzeczy do limuzyny, która stała przed lotniskiem i bez słów odjechali do hotelu,
gdzie zarezerwowali pokój na czas pobytu. Mieli wielką nadzieję, że na niezbyt
długą.
Noc była ciemna, cicha i w ogóle nie czuli w
niej życia. Może dlatego, że część tego została tylko wspomnieniem, do którego
będą wracać chwilami przed ich śmiercią. W limuzynie panowała cisza, a Justin
popijał wodą, którą nalał sobie do szklanki stojącej obok. Maggie trzymając
nogę na nogę, zaglądała co chwilę za okno, rozpatrując Moskwę dogłębnie.
Inaczej sobie wyobrażała to miasto. Z opowieść babci Gabrieli, można było
stwierdzić, że to miasto to tylko czasy Rokoko*. Fakt faktem, że życie toczy
się dalej, Moskwa nie została w tyle jeśli chodzi o czasy i unowocześnienie,
ale chciałaby zobaczyć to miasto oczami babci.
Hotel jednak był w stylu Rokoko. Kolor był
bladoniebieski z ogromnymi kolumnami, na nich wyrzeźbione małe miniaturki
nadnaturalnych stworzeń, a szczególnie smoki. Ogród pięknie prezentował się
nawet nocą. Fontanna w kształcie róży, świeciła kolorami tęczy, tryskała wodą,
a dzięki kolorowym światłom wyglądała bajecznie. Czuć było zapach świeżej,
letniej trawy. Wchodząc do środka, już czuli się inaczej. Wszystko inaczej
wyglądało, na czasy nowożytne i współczesne zarazem.
Justin tylko stawił krok do recepcjonisty,
podpisał jakiś kwitek i odebrał klucz do pokoju hotelowego. Oboje byli naprawdę
zmęczeni i chcieli pójść spać z nadzieją, że następnego dnia będą o krok bliżej
do odnalezienia córki. Możliwe, że Bieber będzie miał okazję zemścić się na
Jamesie.
Zawsze sądził, że pewnego wiosennego popołudnia,
całą zgromadzoną rodziną, oświadczy się Maggie, prosząc także Jamesa o jej
rękę. Zgodziłby się, a ich życie mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej. Niestety
nienawiść jaką darzył ojciec Maggie do niego była tak ogromna, że zakazałby się
nawet z nią widywać.
Pokój był dobrym schronieniem na kilka nocy,
by mogli przez chwilę pomyśleć. Maggie odłożyła dwie duże torby na kufrze,
wyciągnęła z jednej z nich kosmetyczkę, ręcznik i pidżamę. Spojrzała na
ukochanego, który przy szafie odłożył dwie duże walizki. Ujrzała jego mięśnie
przeciskające się przez jedwabną koszulę, automatycznie zagryzła wargę, biorąc
głęboki wdech.
– Idę wziąć kąpiel, dołączysz się? – zapytała, a szatyn
podniósł na nią wzrok. Kiwnął twierdząco głową.
– Z chęcią.
Posłał jej delikatny uśmiech, po czym musnął
jej malinowe wargi. Wziął ją w ramiona i powędrowali do łazienki.
Ubrania leżały na sedesie i podłodze, tuż obok
kabiny prysznicowej, gdzie obok znajdowała się głęboka wanna. Justin mokrymi
palcami muskał nagie plecy Maggie, która pod wpływem kojącego dotyku, oparła
głowę na jego ramię. Mruknęła pod nosem, a Justin się uśmiechnął, całując jej szyję,
gdzie znajdowały się kropelki wody.
– Nadal się martwisz?
Odwróciła wzrok na szatyna. Trochę skrzywiła
usta.
– A ty nie? – odpowiedziała pytaniem.
– Oczywiście, że tak, ale...
– „Ale”?
– Zastanawiam się wciąż nad tym kontraktem – westchnął. Maggie
odwróciła się w jego stronę i musnęła jego czoło.
– Słuchaj, nie bez powodu podpisałeś kontrakt
trzy lata temu. Masz talent, Justin. Żyjesz z niego, ludzie Cię kochają. Nie
rezygnuj z tego – odparła.
– Jeżeli go podpiszę, nie będzie szansy na to,
że będę patrzył jak Emily dorasta – powiedział łamiącym głosem. Maggie mierzwiła
jego włosy i plotła końcówki na palcach. Sama zaczęła się nad tym wszystkim
zastanawiać. – Ja nawet nie wiem,
czy Emily wciąż żyje.
Maggie mocniej pociągnęła za włosy szatyna.
– Nawet tak nie mów – automatycznie
spojrzeli sobie w oczy, gdy Justin syknął z bólu jak pociągnęła go za włosy do
tyłu. Po tych słowach Maggie chciała rozpłakać się jak mała dziewczynka, lecz
nie dała po sobie tego rozpoznać. Udawała twardą, by nie pokazać swojej
słabości i w pewnym momencie nie zginąć na marne. – Nie mów rzeczy, które
są nieprawdą. Mój ojciec chce byśmy tak myśleli, ale to nie jest prawda. Chce
zniszczyć to co czujemy do siebie, chce nas poróżnić w każdy możliwy sposób...
i może teraz nas słyszy, ale ja mówię temu wszystkiemu: DOŚĆ.
Justin popatrzył się w kakaowe oczy ukochanej,
myśląc nad jej słowami. Miała rację.
Następnego poranka oboje wstali wcześnie. Był
dość chłodny jak na lipcowy dzień, ale najważniejsze dla nich było to, aby
odnaleźć córkę całą i zdrową. Modlili się, by nie była martwa. To była
najgorsza myśl, która mogła przebrnąć przez ich głowy.
Wybiła godzina dwunasta. W ogóle nie mieli
pomysłów od czego zacząć teraz. Nie mogli przecież podejść do ludzi i po prostu
zapytać się o córkę. Przecież pytałby ich o nią sam Justin Bieber. Na Placu
Czerwonym pili dość mocną kawę, która sprawi, że w ciągu najbliższym dwudziestu
czterech godzin nie zasną. Justin siedział spokojnie przy stoliku, rozglądając
się dookoła. Słuchał ludzi, mówiących w różnych językach, robiących zdjęć zabytkom.
W pewnej chwili usiadła obok niego blondynka. Jej włosy jak zwykle migotały jak
diamenty, co go nadal fascynowało i nie mógł odwrócić od nich wzroku.
Dziewczyna wzięła swój nożyk do kopert i za jednym zamachem rozcięła ją. W niej
znajdował się list. Nie wiedziała od kogo, lecz był zaadresowany do niej.
– Byłaś na poczcie? – zapytał, popijając
kolejny łyk kawy.
– Pierw byłam na policji. Ciężko było się z
nimi dogadać, bo ledwo umiem rosyjski. I tak nic od nich nie wyciągnęłam, ale
dałam im zdjęcie Emily. Zauważyli, że media nic nie wiedzą, więc raczej nie
będą tego ogłaszać. Tyle nam się poszczęściło. Potem trafiłam na pocztę, mając
nadzieję, że jakiś anonimowy nadawca się zgłosi i da nam jakieś wskazówki. Kiedy
zauważyłam, że coś jednak jest, stwierdziłam, że muszę otworzyć ją przy tobie.
– Może najpierw weź głęboki oddech, kochanie – zaśmiał się cicho
Bieber i przyłożył rękę na dłoń Maggie. Przymknęła oczy, biorąc dwa głębokie
wdechy i wydechy. Ponownie otworzyła, chwytając list, po czym kawę.
Widziałam twój
wypadek. Przykro...
Lepiej, abyś miała
oczy szeroko otwarte, bo wokół Ciebie są podejrzani ludzie. Ty i twój mąż
musicie mieć się na baczności. Chwila nieuwagi, a zaprowadzisz swoją rodzinę do
zguby, droga córko Benetich’iego. Może najpierw poznaj jego historię, potem
szukaj prawdy.
Julie Osbourne
Maggie omal nie zakrztusiła się kawą. Zaczęła
kaszleć, a Justin poklepał ją kilka razy po plecach. Ludzie spojrzeli w ich
stronę, patrząc jak na idiotów. Nawet, gdy krztusiła się to sama żona Bieber’a.
Ale dzięki temu, Maggie wyryła sobie w głowie ostatnie zdanie: „Może najpierw poznaj jego historię, potem
szukaj prawdy.”
Potem miejsce zdarzenia katastrofy. Już
wiedziała gdzie zacząć.
„Musimy
chcieć, musimy do czegoś dążyć, chociaż nigdy nie ujrzymy dojrzałego owocu
naszych trudów ani nie dowiemy się z całych dziejów o rezultacie ludzkich dążeń.”
– Johann
Herder
*Rokoko - styl za czasów baroku itd. (XVI-XVIII w.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz