środa, 16 października 2013

Rozdział 4

Moskwa

„Słowa ranią, ale czyny wybaczają.”

Szpital pachniał oczywiście jak szpital.
Było chłodno, cicho, tajemniczo i nieprzyjemnie dla każdego chorego pacjenta, który tęsknił za domem. Gabinet, w którym znajdowała się Maggie wyglądał jak  laboratorium i miała zaraz zostań jakimś szczurem laboratoryjnym.
Czarnoskóra kobieta podeszła do niej i jednym gestem uniosła jej głowę do góry. Przyjrzała się jej twarzy dokładnie, a rany na jej twarzy były widoczne. Zaschnięte ślady krwi widać było gołym okiem.
–– Sprawdzałam wyniki badań pani krwi i nie było ani kropelki alkoholu w żyłach – zaczęła pani doktor, a blondynka tylko westchnęła, gdy odeszła kilka kroków dalej i podała jej w plastikowym kubku orzeźwiającą, zimną wodę. – Zadzwoniłam do pani męża, ale nie odbiera. Ma wyłączony telefon.
Tym lepiej dla mnie, pomyślała sarkastycznym tonem. –– Rano opuści pani szpital, a teraz zalecałabym odpoczynek.
Maggie kiwnęła twierdząco głową. Chciała się  również dowiedzieć coś na temat samochodu. To ze względu na Justina.
–– Um... przepraszam –– podeszła do kobiety i westchnęła. Posłała jej delikatny i taktowny uśmiech, którym powinna teraz operować. Lekarka odwzajemniła gest. –– Czy auto, którym jechałam został już odholowany? To ważne.
–– Jutro rano przyjdzie śledczy do pani i powie pani to co powinna wiedzieć, jednak w zamian oczekuje to samo –– odpowiedziała cicho. Obie wyszły z gabinetu, a Maggie westchnęła z rezygnacją i usiadła na metalowym i zimnym krześle, na którym niestety musiała spać.

Otworzyłam oczy, widząc, że jestem na łące. Rosnące róże, tulipany, stokrotki i inne kwiaty, sprawiły, że skądś mogłabym skojarzyć to miejsce. Leżałam. Niebo było błękitne jak szafir i nie było na nim żadnej białej kropki. Słońce otulało mnie swoim ciepłem jakim emanowało. Usiadłam. Rozglądnęłam się, po czym ujrzałam same zielone, wysokie drzewa, które kiwały się na boki, gdy wiatr rozwiewał z północy. Śpiew ptaków. Tylko to, mogłam usłyszeć. Nie słyszałam bicia serca swojego. Jakbym była duchem. Po chwili dostrzegłam z oddali postać małej dziewczynki o jasnej karnacji, pięknej twarzy z krwistoczerwonymi oczami. Emily. Moja córka. Chciałam podejść do niej. Szepnęłam jej imię, by tylko móc powiedzieć jej jak bardzo za nią tęsknie. Wyglądała na pięcioletnią dziewczynkę. Jej włosy rozwiewał wiatr, tak bardzo pragnęłam je dotknąć. Były takie aksamitne. Wstałam. Jej wyraz twarzy był taki jakby mnie w ogóle nie znała. Nijaki po prostu. Poczułam bicie mojego serca i wtedy wzięłam głęboki wdech, i zaczęłam stawiać kroki w jej stronę. Każdy ruch stawał się szybszy. Stała bez ruchu, patrząc na mnie. Moje włosy lśniły jak diamenty na słońcu. Zauważyłam podobieństwo między mną a nią. Byłyśmy inne.
–– Obiecałaś!
Jej głos. Był aksamitny, lekki jak piórko, lecz jej ton był przykry i surowy, jakbym właśnie została bita batem.
–– Obiecałaś...
Ten był łamiący, jakby miała zaraz się rozpłakać. Kucnęłam przed nią, chcąc dotknąć jej rękę, jednak ona odepchnęła moją, po czym dotknęła moich włosów. Odchyliła odrobinę głowę i przymrużyła oczy. Dotknęła potem policzka, a jej dotyk był anielski. Delikatny.
–– Dlaczego nie jestem tobą, mamo?
„Mamo”. Słowo wypowiedziane z zazdrością i pychą.
–– Chcę być taka jak ty. Chcę być dobra i piękna jak ty.
–– Jesteś piękna i dobra, kochanie.
Chciałam ponownie jej dotknąć. Nie pozwoliła mi, a moje oczy zaczęły mnie piec. Wtedy dotknęła oba moje policzki i przyłożyła czoło do mojego czoła. Jakbyśmy zjednoczyły swoje umysły. Wtedy ujrzałam całe swoje wczesne życie. Łącznie moja miłość do Justina. A potem moja śmierć, która była tylko wytworem mojej wyobraźni. Odsunęła się gwałtownie, a z jej oczu poleciała... krew? Czy dobrze widzę? Czerwona ciecz, dość ciemna, plamiąca jej różowiutkie policzki.
–– Dlaczego ja to robię, mamo?
To był płacz. To był płacz mojej Emily. Jak krew spływa z jej oczu. Wtem odsunęła się odrobinę, a ja ujrzałam palącą się wioskę, którą wcześniej ujrzałam. Ludzi, którzy palili się, uciekali, panikowali, by uratować tylko swoje życie. W ustach mi zaschło. W gardle zapiekło. W sercu zakłuło. W głowie miałam pusto.
Spojrzałam na nią, a ona miała zakrwawione rączki i twarz. W jej oczach ujrzałam palącą się wioskę i ciemność. Jakbym przed sobą ujrzała diabła wcielonego w ciało mojej bezbronnej córki. Ale tym diabłem była Emily.

Maggie poczuła ból w karku. Syknęła i poprawiła swoją pozycję, lecz kark nieskazitelnie mocno bolał. Zaklęła pod nosem i pomasowała bolące miejsce. Jednak koszmar, który przeżyła ją jeszcze bardziej bolał. Sprawił on gęsią skórkę i wszystko co złe. Dotknęła czoła, który dał o sobie znać w bardzo nieprzyjemny sposób. Jęknęła cicho z bólu i wstała, chcąc pójść po zimny łyk wody. Nogi były jak z waty, mrowienie pojawiło się wzdłuż kręgosłupa, po czym niespodziewanie poczuła dłoń na swoim ramieniu.
Odwróciła się, widząc mężczyznę w garniturze. Miał zakola i złoty zegarek. Miał kruczoczarne włosy, ulizane do tyłu, mięsnie wystające przez garnitur, a jego rysy twarzy, jakby był kolejnym przystojniakiem w mieście. Trochę ją to zdziwiło.
–– Panna Bieber? –– podniósł brwi, a w jej żołądku zakręciło się. Niechętnie kiwnęła głową, a on bez słów podarował jej kopertę, jednak po chwili wyciągnął rękę i powiedział: –– Mark Thompson. Pracuję dla FBI i dostałem informacje, że miała pani wczoraj wypadek. To taki mały prezent, że tak powiem. Dla mnie jest pani wygraną na loterii.
Uścisnęła jego dłoń, lecz zmarszczyła czoło. Powiedziała zachrypniętym głosem:
–– Czemuż to zawdzięczam pańską wizytę w szpitalu?
–– Motocykliści, którzy ścigali panią byli gangsterami, których szukamy kilka miesięcy. Zamordowali bardzo ważnych ludzi, jednak jakimś dziwnych trafem uwzięli się na panią. Szybko się pani ich pozbyła –– odparł z lekkim szokiem. Maggie okazała lekkie zdziwienie, jednak nic nie powiedziała. –– Wiem też, że to nie był zwykły wypadek. Szyba od pańskiego samochodu została zbita przez spory kawał metalu. Grubego i ciężko do przepiłowania.
–– A właśnie. Gdzie samochód mojego męża? –– wtrąciła, przypominając sobie o samochodzie.
–– W naprawie, tak jak pani sobie tego życzyła –– odparł z lekkim skinięciem głowy. –– Kto panią ścigał?
Maggie przełknęła głośno ślinę. Dla własnego bezpieczeństwa i swojej rodziny, wolałaby przemilczeć to. Nie pisnęła, tylko westchnęła głośno i wzruszyła ramionami. Mężczyzna założył ręce na piersi.
–– Nie będę nalegał. Jest pani po ciężkim dniu, gdyż tego samego dnia wróciła z rocznicy ślubu, który był jednym niewypałem, iż zaginęła pańska córka, prawda? –– dziewczynę to zamurowało. Spojrzała na niego dość zszokowana, lecz on wyglądał bardzo poważnie, jednocześnie groźnie. Nagle na jego twarzy pojawił się sztuczny uśmiech. –– Lepiej niech pani wraca do męża, nie chcemy przecież, by i jemu coś się stało.
Maggie kiwnęła z lekkim zakłopotaniem. Jakiś dziwny typ z FBI nam się trafił. Dupek, pomyślała i schylając głowę, kiwnęła głową. Skąd wie?

Blondynka zapłaciła taksówkarzowi, który po chwili odjechał. Znajdowała się pod niewielkim domkiem jednorodzinnym swoich przyjaciółek. Zapukała do jasno karmelowych drzwi, a potem ujrzała Marry stojącą w pidżamie, która miała dwie plamy po ketchupie. Mina Marry, gdy ujrzała złociste włosy była osłupiała. Wepchnęła ją nawet do środka i już czuć było alkohol. Kurtka Justina wciąż wisiała na wieszaku. Wtedy poczuła jak dostaje kuksańca w ramie. Maggie złapała się za bolące miejsce, masując. Spiorunowała przyjaciółkę wzrokiem.
–– Gdzie ty się podziewałaś przez tą całą noc, gdy Justin pił, aż zabrakło nawet drobnych na piwo? – warknęła. –– Idź do niego na górę. Jessica go budzi już przez dziesięć minut.
Niespodziewanie usłyszeli zachrypnięty głos Justina, najwidoczniej wołającego ponownie imię swojej żony. Maggie bez zastanowienia ruszyła ku górze, by szukać uchylonych drzwi do pokoju gościnnego. Był on niewielki, ale wszechstronny i miły. Kolorystyka była ciepła i słodka. Pomarańcz idealnie łączyła się z jasnym różem. Jessica wstała, gdy zauważyła blondynkę w drzwiach. Justin miał kaca – to było nieuniknione.
Popatrzyły sobie w oczy, które mówiły jedynie o zmartwieniu. Podeszła do ukochanego, który usiadł i łyknął dwie tabletki. Miał nieład na głowie, a jego lekki zarost na brodzie był zabójczo seksowny. Jednak wciąż czuć był odór alkoholu. Jessica nie straciła z niej oczu i obserwowała każdy jej ruch. Maggie usiadła przy Justinie i dokładnie mu się przyjrzała. Podniósł wzrok, a kiedy ujrzał ją, zabłysnęły ze szczęścia. Zacisnął jednak usta.
–– Jestem, kochanie –– szepnęła. Jessica wyszła bez słowa, wiedząc, że oboje muszą porozmawiać. Zamknęła drzwi, a oni siedzieli w błogiej ciszy.
Bała się mu powiedzieć wszystkiego, ale wiedziała, że musi od czegoś zacząć. Zrobiła wszystko bez jego wiedzy i jednocześnie winiła siebie za nietrzeźwość Justina.
Odgarnęła jego włosy do tyłu. Był zły i miał dość surową minę. Bał się jednocześnie.
–– Jesteś wariatką, czy tylko udajesz? –– warknął, łapiąc ją za nadgarstek. Przyjrzał się jej twarzy, a na czole, ujrzał czerwoną linię. Przejechał przez nią kciukiem. To ich zabolało jednocześnie. Jego ukłuło w sercu i chciał płakać, zarazem drzeć się w niebogłosy.
–– Musiałam Justin, ale czuję, że w pewnym sensie zrobiłam błąd i przepraszam Cię –– powiedziała, łapiąc jego dłonie, po czym przyłożyła je na swoje. Gładziła jego knykcie, chcąc go uspokoić.
–– Mogłaś zginąć. Omal Cię nie straciłem –– powiedział łamiącym głosem, jednak powiedział groźnie i odepchnął jej dłonie. –– Utopiłem zmartwienia w alkoholu, bo inaczej nie mogłem postąpić. Napędziłaś mi takiego kurewskiego stracha, że mam ochotę Cię sam zabić.
Przez dłuższą chwilę nie odzywali się. Maggie spuściła smutnie wzrok. –– Jedźmy do domu. Muszę coś ze sobą zrobić, wyglądam jak jakiś menel.
Prychnął. Maggie w tym momencie wiedziała, że Justin nic nie wie o samochodzie, który jest w naprawie. Aston miał całkowicie rozbitą przednią szybę, maskę i poboczne okna. Opony przedziurawione. Wzięła głęboki oddech i serce stanęło jej na chwilę. Wtem wstał z łóżka z lekkim bólem głowy, cicho jęknął i zapiął rozporek od spodni. Chwiał się, a czując nieprzyjemny smak w ustach, do tego suchość, sam by zwymiotował.
–– Pojedziemy taksówką, Justin –– mruknęła cicho, kiedy zamierzał przekręcić klamkę w drzwiach. Zmarszczył czoło, po czym się odwrócił. W jego oczach ujrzała znak zapytania. Również wstała, wyciągając zza pleców broń i mu oddała. Nic nie mówili, ale Justin miał w głowie przeróżne myśli dotyczące tego co mogło się wydarzyć. Czyżby zabiła kogoś? Wziął od niej pistolet i dokładnie mu się przyjrzał. Wyciągnął magazynek, wiedząc, że tam powinny znajdować pociski, jednak nic w nim nie było. To go zdziwiło i przeraziło.
–– Co ty najlepszego zrobiłaś? –– w jego głosie słychać było strach i przerażenie. –– Nie mów, że zabiłaś...
–– Nikogo nie zabiłam, Justin! –– powiedziała głośno, jakby miała zaraz się rozpłakać. –– Samochód jest w naprawie, przepraszam Cię, inaczej postąpić nie mogłam.
–– Jesteś pokaleczona, znikasz z domu, spotykasz się z Selen... co?! Bella jest w naprawie?! –– odskoczył od miejsca zszokowany, jakby właśnie dostał zawału. Maggie wywróciła oczami. –– Co się dzieje do cholery?
–– Myślisz, że wiem? Teraz wiem, że Selena maczała w tym palce. Wracajmy do domu, śmierdzisz piwem.
Minęła go, chcąc ukryć łzy. Jednak przytrzymał ją za ramię i odwrócił w swoją stronę.
–– Sądzisz, że śmierdzę, tak? Ale musiałem mieć powód, dla którego się upiłem, nie? Ty byłaś tym powodem i siebie powinnaś obwiniać! Omal nie zginęłaś, Bella jest w naprawie i muszę przez twoją głupotę wracać taksówką?!
Ich głośną rozmowę przerwał dźwięk telefonu Justina. Warknął i zaklął pod nosem. Widząc, iż to Antonio jeszcze chciał teraz zasięgnąć po whisky. Dziewczyna opuściła go, zaczynając płakać. Tęskniła za Emily i nagle wszystko straciło sens. Jej koszmar, który śnił się jej w nocy był okropny, aż miała ochotę strzelić sobie kulą w łeb. Teraz wiedziała, że Selena była w to wszystko zamieszana i nie tak łatwo odpuści. To jest jej zemsta za niepowodzenia w życiu. Teraz żyła z myślą, że zabije ją i Justina, i Emily... Chociaż to James czekał na moment, gdy zrani Bieber’a i będzie patrzył mu w oczy jak umiera. Najgorsza myśl jaka przeszła jej przez głowę.
Jessica i Marry siedziały i nerwowo popijały kawę. W ogóle nic nie mówiły, jakby smutki chciały utopić w kubku. Słysząc kroki na dół –– bardzo szybkie –– zobaczyły swoją przyjaciółkę. Wstały raptownie, podeszły do niej, po czym ujrzały szklane oczy, jakby miała zaraz się rozpłakać. I miała ku temu powody. Po raz pierwszy od kilku lat pokłóciła się z Justinem. Pierwsza ich kłótnia była spowodowana tym, iż Justin skradł jej wiersz do szkoły i do tej pory chwaliłby się swoim talentem. Jednak było to dziecinne i dawno o tym zapomnieli. Teraz sprawa była sto razy poważniejsza.
Przytuliła je bez słów, czując za sobą ciarki. Po schodach schodził, Justin, który zamawiał taksówkę co go bardzo irytowało. Nie popatrzył w ich stronę, tylko ubrał kurtkę i schował telefon do kieszeni. Taksówka znalazła się pod domem w błyskawiczny sposób. Kierowca dziwnie się czuł, wożąc sławne małżeństwo. Justinowi było trochę wstyd jechać nieogolony i cuchnący jak spleśniały ser nadziewany whisky. Maggie i Justin nie odezwali się słowem do siebie. Szatyn uważał, że nie ma nic do powiedzenia.
Wysiadając z niej, blondynka zapłaciła za jazdę, następnie poszli w stronę drzwi frontowych. Weszła do środka, czując znajomy zapach piżmu i świeżych owoców. Zawsze je czuła, będąc w swoim domu. Ten zapach niszczył odór alkoholu i nieświeżego oddechu. Oboje powędrowali do osobnych łazienek, wzięli swoje codzienne ubrania, a w kabinach myśleli o tym wszystkim co wydarzyło się w ciągu dwudziestu czterech godzin. Emily zniknęła –– to dla nich był największym ciosem. Bolało ich również to, że są rozgniewani i nie wiedzą co robić dalej. Pustka w głowie. Zupełna. Justin ma tydzień czasu na przemyślenie co do nowego kontraktu, który ma podpisać, lecz zanim to nadejdzie musi zająć się rodziną. Tuż po jego powrocie do domu, ich skarb znika bez śladu. Nie wiadomo nawet dlaczego. Nie wiedzieli odkąd zacząć. Emily mogłaby być wszędzie, a woleli poszukać ją na własną rękę. Do czasu, aż już naprawdę nie będą wiedzieć co robić.
Szatyn ubrał tylko jeansy i białą koszulkę. Umył zęby, ogolił się, następnie powrócił do sypialni, gdzie na łóżku już panował nieład dzięki swojej żonie. Popatrzył na nią, która przeglądała stare zdjęcia swoich rodziców i kopii dokumentu, który czytała. Zmarszczył czoło, podszedł i kucnął przy niej. Miała smutne oczy, jakby była zbitym psem.
–– Hej –– zaczął i odwrócił jej głowę w swoją stronę. Posłał jej delikatny uśmiech. Poczuł, że źle postąpił. –– Wszystko w porządku. Nic się nie dzieje. Przepraszam, nie powinienem.
–– Dobrze robisz, Justin. Jestem głupia. To ja nie powinnam, przepraszam –– powiedziała, a z jej oczu poleciały łzy. Były to łzy smutku, tęsknoty i brakiem jakichkolwiek racjonalnych myśli. –– Jestem nieodpowiedzialną matką.
–– Jesteś wspaniałą matką, kochanie. Bez Ciebie, Emily nie jest szczęśliwa. Jestem pewien, że ją znajdziemy. Nic się nie stało. Postąpiłaś tak jak zrobiłaby na twoim miejscu każda opiekuńcza mama. To nic złego, skarbie, to ja tutaj zawiniłem. Nie byłem przy was siedem miesięcy. Bez przerwy praca, praca i praca, na ogół tylko koncertowałem, ale jestem w domu i zamierzam znaleźć naszą księżniczkę choćbym nie wiem co, rozumiesz mnie?
Irracjonalnie pokiwała głową. W tym momencie w głowie przyszła jej myśl, po czym ściągnęła brwi. Otarła wierzchem dłoni oczy i policzki, następnie dokładnie popatrzyła na miejscowość, w której wydarzyła się ta katastrofa. Jej wizje, gdy leżała w szpitalu...
W jej oczach ujrzał błysk, a na twarzy zniknął smutek, tylko lekkie zaskoczenie.
–– Co się stało?
–– Moskwa, Petersburg, Moskwa... Rosja! To jest to!
Gwałtownie wykrzyknęła. Justin odskoczył zdezorientowany i popatrzył na nią uważnie. Usiadł na łóżku. –– Jaka ja jestem głupia! Przecież to proste!
–– Wyjaśnij mi co Ci chodzi po głowie – powiedział, łapiąc ją za rękę. Podniosła ku niego wzrok i przyjrzeli się sobie uważnie.
–– James pochodzi z Rosji, tak? Więc jedziemy do Rosji. Domyślam się, że tam może się teraz znajdować –– powiedziała.
Jej błyskotliwość za każdym razem go zaskakiwała. Dlatego dzięki temu miała świetne oceny w szkole  –– za pomysłowość i pomoc. Justin wstał i schylił się do szafki gdzie znajdował się laptop. Po krótkich chwilach milczenia, zarezerwował lot do Moskwy. Popatrzyli na siebie z lekkim uśmiechem. Złapali za ręce i spletli swoje palce. Była nadzieja.


„Żyję teraz z myślą o tym jak bardzo żałowałabym tego co bym zrobiła.”

1 komentarz:

  1. Zajebisty :*
    Najlepszy moment:
    "–– Co ty najlepszego zrobiłaś? –– w jego głosie słychać było strach i przerażenie. –– Nie mów, że zabiłaś...
    –– Nikogo nie zabiłam, Justin! –– powiedziała głośno, jakby miała zaraz się rozpłakać. –– Samochód jest w naprawie, przepraszam Cię, inaczej postąpić nie mogłam.
    –– Jesteś pokaleczona, znikasz z domu, spotykasz się z Selen... co?! Bella jest w naprawie?! –– odskoczył od miejsca zszokowany, jakby właśnie dostał zawału. Maggie wywróciła oczami. –– Co się dzieje do cholery?"

    Bo samochód jest ważny !! :3

    OdpowiedzUsuń